Pamiętam tamten dzień jakby to było wczoraj. Żar lejący się
z rozpalonego nieba, na którym nie było ani jednej chmurki. Skąpo ubranych
pasażerów wsiadających i wysiadających z pociągów. I tą różową parasolkę,
niesioną dumnie ponad głowami innych ludzi. Nie mogłem zrozumieć czemu ktoś w
pogodny dzień przyniósł ze sobą parasol i to jeszcze w tak opłakanym stanie.
Obserwowałem go dość długo, aż wreszcie wśród tłumu ujrzałem jego właścicielkę.
Była to młoda i zadbana kobieta, która z utęsknieniem wpatrywała się w drzwi
pociągu. Pasażerowie powoli zaczęli upuszczać maszynę, a ona patrzyła na nich z
taką wielką nadzieją w oczach, że nawet stąd mogłem ją dostrzec. Oni, jednak
mijali ją zupełnie jakby była nieistotnym fragmentem ich świata, który staną im
na drodze. Nikt do niej nie podszedł. Nikt nie podał jej dłoni na przywitanie. Gdy
tylko drzwi zatrzasnęły się za ostatnią osobą jej głowa opadła w dół, a iskra
nadziei w oczach zgasła. Powoli zamknęła parasol, po czym wolnym krokiem
odeszła.
Na kogo czekała?
Czemu ten ktoś nie przyjechał? Czemu nosi ze sobą tą głupią parasolkę? – Te
myśli krążyły po mojej głowie i nie dawały spokoju. Dzień za dniem
zastanawiałem się, czy ten ktoś wreszcie odwiedził tę kobietę, aż tydzień
później ujrzałem ją ponownie. Znów niosła różową parasolkę nad swoją głową, z
tą samą nadzieją w oczach obserwowała wysiadających i z tym samym smutkiem
odchodziła sama. Tydzień po tygodniu, zawsze o tej samej porze, bez względu na
pogodę, przychodziła na ten sam pociąg i czekała na kogoś kto nigdy się nie
pojawi. Jakże chciałem wtedy podbiec i zapytać czemu to robi, ale nigdy nie
starczyło mi odwagi.
Nim się spostrzegłem i ja zacząłem czekać. Czekać na ten
pociąg, co przyjeżdża raz w tygodniu i na nią. Na tajemniczą kobietę z
parasolką. Mnie również nie przeszkadzała pogoda. Nieważne czy był upał, deszcz
czy śnieg, stałem i czekałem by zobaczyć wysoko uniesioną parasolkę. Pewnego
dnia rozpętała się okropna ulewa oraz wichura, każdy w taki dzień wolałby
siedzieć w ciepłym pomieszczeniu, ja zaś musiałem wyjść. Byłem już całkowicie
przemoknięty, więc ucieszył mnie jej widok, gdy punktualnie stawiła się na
spotkanie z pociągiem. Gdy tylko ten odjechał niszcząc jej nadzieje, podmuch
wiatru wyrwał jej parasol.
- Zaczekaj! – Krzyknęła próbując go złapać.
Wiatr nie usłuchał jej, tylko poniósł parasol wprost pod
moje stopy. Ostrożnie podniosłem go, zupełnie tak jakbym trzymał w dłoniach wspaniały
skarb.
- Dziękuję!
Spojrzałem na nią. Stała tuż obok, z gasnącą nadzieją w
oczach. Wręczyłem jej ten nieszczęsny parasol z mizernym uśmiechem na ustach.
- Paskudny dzień – Mruknąłem – Może zechcę pani napić się
gorącej kawy?
Może to nie był najlepszy tekst, ale nic innego nie
przychodziło mi na myśl. Chciałem wreszcie poznać odpowiedź na dręczące mnie
pytania, ale przecież nie mogłem zapytać o to tak wprost.
Siedząc już w kawiarni na dworcu, kobieta spojrzała na
postawiony w kącie parasol. Uśmiechnęła się do niego, zupełnie jakby
przypomniała sobie jakieś miłe wspomnienie.
- Wtedy też tak lało – Powiedziała cicho nie spuszczając z
niego oczu – Ja i mój narzeczony kupiliśmy go w sklepie z zabawkami, gdyż na
nic lepszego nie było nas stać. Czyż nie o to chciał mnie pan spytać?
Zrobiło mi się trochę głupio, jednak pozwoliłem jej
dokończyć. Być może chciała wreszcie zwierzyć się komuś.
- Ten parasol – Dodała – Widział większość naszych wspólnych
chwili. Zawsze gdy nosiłam go ze sobą w tłumie, on szybko mnie odnajdował
dzięki temu różowemu kolorowi. Pewnego dnia powiedział, że musi wyjechać.
Obiecał wrócić za tydzień o trzynastej– Jej ręce zadrżały – A zawsze dotrzymywał
obietnic…
Na to wyznanie moje serce stanęło. Obserwowałem ją co
najmniej od dwóch miesięcy, a ona czekała na niego jeszcze dłużej, tylko od
kiedy? Jak wielka musiała być jej miłość by co tydzień przychodzić w to miejsce
i czekać z wytęsknieniem na ukochanego?
- To już trzy lata – Odpowiedziała zupełnie jakby czytała w
moich myślach.
Co za niezwykła determinacja i nadzieja musiała nią
kierować. Każdy by już zapomniał, zrezygnował, ale nie ona. Tak właśnie zaczęła
się nasza długa przyjaźń. Spotykaliśmy się często, zwłaszcza na peronie, gdzie
stojąc razem, czekaliśmy na przyjazd jej narzeczonego. Może było to zabawne lub
nienormalne, jednak tamte chwile, spędzone pod różowym parasolem, wspominam
najlepiej ze wszystkich.
Wszystko, jednak skończyło się gdy dostałem telefon z
centrali. Musiałem jak najszybciej pojechać do zepsutego pociągu. Zrozpaczony
wizją, że dziś nie spotkam się z przyjaciółką wsiadłem w samochód i udałem się
na miejsce zdarzenia. Uwijałem się najszybciej jak potrafiłem byle tylko zdążyć
na czas, na szczęście usterka nie była zbyt poważna i szybko się z nią
uporałem. Spojrzałem na zegarek, wciąż jeszcze miałem czas. Niewiele myśląc
postanowiłem wrócić na stację pociągiem, gdyż ten jechał o wiele szybciej niż
samochód. Całą drogę zerkałem na zegarek z wielką nadzieją, że uda mi się
dotrzeć na miejsce o umówionej porze. Gdy tylko drzwi otworzyły się wyskoczyłem
z pociągu wprost na nią i jej różową parasolkę.
Spojrzała na mnie, wzorkiem tak gorącym i pełnym nadziei,
dokładnie w tej samej chwili gdy zegary na stacji wybiły trzynastą. Patrzyliśmy
na siebie nie mogąc wypowiedzieć ani słowa. Wtedy uczynny wiatr wyrwał z jej
rąk różową parasolkę i uniósł wysoko w górę. Nawet nie obejrzeliśmy się za nią.
- To byłeś ty – Szepnęła cicho , kładąc głowę na moim
ramieniu – Ten na którego czekałam…
- Pewnie na kogoś czeka – Pomyślałem.